Recenzja filmu

Ogród rodzinny. Przyjaciel (2017)
Jan Hřebejk
Anna Geislerová
Ondřej Sokol

O kaktusach i bohaterach

Nic nas nie może zaskoczyć, odciągnąć od przysypiania albo wyrwać poza ramy sentymentu, moralnej czystości i ckliwej emocjonalności. I nie jest też rzecz jasna tak, że "Ogród rodzinny..." to film
Praga, lata II wojny światowej. Męskie przyjaźnie szorstkie jak łodygi kaktusów. Kobiety w żałobnych woalach i modlitwy za uwięzionych mężów. Konspiracja, bohaterstwo, opór. Kilometry kwadratowe tekturowego scenariusza, bogoojczyźnianych emocji, smutnych twarzy i podniosłej symboliki. To jeszcze Czechy czy może już Polska? 

  

Nie chcę przez to powiedzieć, że czeskie kino kojarzy mi się wyłącznie z dystansem, ironią i surrealistycznym poczuciem humoru (chociaż ok, kojarzy mi się głównie z tym). Nie neguję też czeskiego zapotrzebowania na politykę historyczną i jestem jak najdalszy od nabijania się z liczebności czeskiego ruchu oporu (podobno "pięciu kolesi na krzyż"). Nie znam się na tym. Przeszkadza mi za to oglądanie kolejnej wycinanki zrobionej wyłącznie ku pokrzepieniu serc. "Ogród rodzinny. Przyjaciel" to pierwsza część sagi w reżyserii Jana Hřebejka – pierwsza i prawdopodobnie najbardziej melodramatyczna, bo nie ma opcji, żeby nad miłością w cieniu wojny nie krążyło widmo "Casablanki". Mamy więc: trzech braci działających w antynazistowskiej konspiracji, piękny modernistyczny dom na odludziu, gdzie – wśród hodowanych przez szwagra egzotycznych kaktusów – można ukryć tajne dokumenty, a w końcu – wpadkę i zesłanie do obozów koncentracyjnych. Vilma, ciężarna żona Jindřicha, po aresztowaniu męża trafia pod opiekę jego najlepszego przyjaciela, doktora Jiříego. To on odbiera poród, służy za wsparcie materialne i duchowe, a ostatecznie na stałe zamieszkuje z Vilmą i jej dwiema siostrami w wielkim domu pod Pragą. Dla córki Jindřicha ciepły i wesoły wujek staje się namiastką nieobecnego ojca, dla żony – emocjonalną podporą w czasach wojennej zawieruchy. Między Vilmą i Jiřím rodzi się uczucie. Uczucie, dodajmy, zakazane i niemożliwe, bo przecież wszyscy wiedzą, że żona bohatera ma w życiu tylko jedną powinność: czekać, cierpieć i pozostać wierną. Czy taka konfiguracja w ogóle ma szansę na pozytywne zwieńczenie? 

Czekanie na Jindřicha w słodkich, kolorowych pejzażach Czech pod niemiecką okupacją jest kwintesencją filmu Hřebejka. Czeka się tutaj mocno i namiętnie, a w międzyczasie na wokandę, po kolei, wchodzą postacie wykrojone z satyrycznej lub heroicznej blachy falistej. Wspomniany szwagier od kaktusów, maniakalnie skupiony na ochronie i pielęgnowaniu egzotycznych roślin, ale jednocześnie niedostrzegający zagrożonych ludzkich żyć tuż za oknem, to oczywiście figura tchórza o złotym sercu i jedno z głównych filmowych źródeł rubasznego humoru. Podobnie siostra Jindřicha, kobieta wścibska i arogancka, ale nade wszystko – odpowiednio pulchna i żarłoczna, pojawiająca się zawsze przy akompaniamencie porykiwań z jej licznych wyczynów gastronomicznych. Ach, niech nam żyje czeskie umiłowanie prostych, zmysłowych przyjemności! Mimo że bogoojczyźnianie, bo dzieci codziennie zmawiają tutaj paciorek za ojców, a scena wigilijna przedłuża się do rozmiarów minietiudy, to jednak nadal w zgodzie z czeskim autostereotypem sielskości. Brawo.

Przy tym potencjału tkwiącego w czekaniu – wszystkich możliwych napięć emocjonalnych, które rodzi nietypowa konfiguracja przyjacielsko-rodzinna – zupełnie nie udaje się w filmie wyzyskać i wyprowadzić poza najoczywistsze schematy konserwatywnej opery mydlanej. Krewni Jindřicha patrzą krzywo i mówią prosto z mostu, że jest krzywo; siostry Vilmy wspierają, czyli mówią otwarcie, że wspierają. Dzieci płaczą i prześcigają się w przechwałkach, czyj ojciec otrzyma po wojnie okazalszy pomnik narodowy. W zasadzie od razu wszystkie karty zostają wyłożone na stół, zaprogramowane w zgodzie z kliszą martyrologiczno-melodramatyczną i odhaczone w kolejności chronologicznej, po bożemu, co dzisiaj – po absolutnym kulturowym opatrzeniu i obeznaniu z klasyką wojennego dramatu – robi z filmu Hřebejka doświadczenie zwyczajnie nudne i sztuczne.


Nic nas nie może zaskoczyć, odciągnąć od przysypiania albo wyrwać poza ramy sentymentu, moralnej czystości i ckliwej emocjonalności. I nie jest też rzecz jasna tak, że "Ogród rodzinny..." to film nie do oglądania. Wręcz przeciwnie, w kluczu staroświeckiej przezroczystości wypada absolutnie neutralnie, a nawet – poprawnie. Perfekcyjnie realizuje główny cel kina bohaterskiego z historią w tle: pokazuje surowych mężczyzn z pokorą znoszących własny los oraz piękne i oddane kobiety czekające w domu na lepsze czasy. Żony czasem oczywiście zbłądzą, to fakt, ale w ich moralną dyscyplinę nikt tutaj nie wątpi. Treść i forma są u Hřebejka jak lustrzane odbicie naszych rodzimych produkcyjniaków historycznych: cnota i honor w najczystszych postaciach wznoszą się tutaj zawsze na marmurowych postumentach. Dobre to czy nie, przyjemnie czy nieprzyjemnie – na to pytanie musicie sobie odpowiedzieć już sami.
1 10
Moja ocena:
4
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones